piątek, 14 czerwca 2013

O tym, co działo się w Turawie... A działo się dużo...

W corocznym kalendarium MB Silesia Club Poland zlot jest jednym z najważniejszych punktów. Wypada mniej więcej w połowie sezonu i zawsze obfituje w nieprzebraną liczbę atrakcji. Tegoroczna edycja była wyjątkowa pod kilkoma względami. Po raz pierwszy Zlot trwał aż 5 dni (1 – 5 maja), po raz pierwszy odbył się na Opolszczyźnie i pierwszy raz udało nam się zorganizować imprezę z takim rozmachem, a to głównie dzięki naszemu głównemu partnerowi, czyli Mercedes – Benz Sosnowiec. Oczywiście, nie należy zapominać, że było to kolejne spotkanie w strugach rzęsistego deszczu oraz temperaturze nieprzekraczającej litościwych 20 st. C (a mowa tu o Majówce!). Ale jak się rzekło wcześniej – Matka Natura ma spektakularne poczucie humoru. Nie było końca świata w 2012 r., no to przynajmniej strzelmy sobie nowożytny zestaw egipskich plag, a co…

               Na Opolszczyznę spoglądaliśmy łaskawym okiem od dłuższego już czasu. A bo to przyjemna okolica, tereny rekreacyjne, rzeki, spływy, powietrze czyste (przynajmniej czystsze niż nasze – śląskie) a poza tym w zacnej komitywie wszędzie dobrze. Po konsultacjach z jednym z klubowiczem rodem z Opola wybraliśmy się do ośrodka Jowisz nad Jeziorem Turawskim, by obyczajnie spędzić parę dni w oparach benzyny i kilku jeszcze innych, ciekawych płynów.
                Pierwszy dzień Zlotu upłynął nam przede wszystkim na sprawach organizacyjnych, zakwaterowaniu wszystkich przybyłych załóg (a było ich równe 20), poznaniu okolicy i wstępnych przymiarek do społecznej integracji, bowiem plan zakładał największą aktywność psychofizyczną dopiero od dnia drugiego.







               A aktywność tylko z pozoru wydawała się prosta, lekka, łatwa i przyjemna. Przez miejscowość Zawadzkie przepływa niewielka rzeka – Mała Panew. Idealne miejsce do spływu kajakowego, więc kto żyw (a tak po prawdzie, to kto czuł się na siłach) wskoczyliśmy do kajaków, by pokonać 12 km rzeki – w końcu, co to dla nas??

Jak się okazało, 12 km to strasznie dużo, a wiosłowanie chybotliwą łódeczką wcale nie jest takie proste, jak to pokazują w telewizji…

Koniec końców udało nam się przepłynąć odcinek (niektórzy z „głębszymi” przygodami) w asyście wody pod każdą postacią i lejącą się z każdej strony oraz nieprzejednanej chmary insektów (doprawdy, że też Noe nie zatłukł tej pary komarów!!!)





 Dla walecznych oraz wiernych kibiców czekała ciepła strawa pod postacią zestawu obrzydliwie standardowego – kiełbasy i piwa, ale po walce z żywiołem człowiek zaczyna doceniać naprawdę prozaiczne przyjemności. Po powrocie do ośrodka czekała na nas kolacja (co to jest jedna kiełbasa, jak się walczy z wodą i wiatrem, i insektami…), po zakończeniu której nieliczni oddali się tradycji biesiadowania do (prawie) białego rana, a reszta oddała się w objęcia Morfeusza.
                Trzeci dzień można by rozpocząć cytatem z dziennika kapitańskiego – „znowu leje…” Jest to o tyle uciążliwe, że przygotowaliśmy dla uczestników Zlotu szereg atrakcji i prób zaliczanych do Klasyfikacji Generalnej Zlotu. Niestety, byliśmy zmuszeni zrezygnować z kilku z nich, bowiem pogoda nie znała litości. Postanowiliśmy odwiedzić Dino Park w Krasieńku, co stanowiło nie lada atrakcję dla najmłodszych zlotowiczów. Biorąc poprawkę na aurę nie mieliśmy możliwości dokładniej przyjrzeć się ekspozycji, która w większości była plenerowa. Na szczęście w Opolu załapaliśmy się na wystawowe last-minute na Politechnice. Dowiedzieliśmy się tam wielu bardzo ciekawych rzeczy i obejrzeliśmy m.in. wystawę ponad 100 reduktorów LPG, jaką szczycił się kustosz. Zapewne rację miał, gdy żalił się na trend współczesnych muzeów motoryzacyjnych skupiających się na kompletnych samochodach, traktując po macoszemu ewolucję części samochodowych, a przecież jest to temat – rzeka.
Po wizycie w muzeum przyszedł czas na powrót do Jowisza, by posiliwszy się stanąć w szranki do konkursu wiedzy o marce Mercedes – Benz i, a jakże, legendarnym turnieju karaoke MB Silesia Club Poland. Śmiechu, jak zwykle, było co niemiara.

                Dnia czwartego zostaliśmy zaskoczeni. Ba! Wręcz wprawieni w osłupienie – przestało padać! [sic!]. Odczytaliśmy to jako znak, by odpalić wreszcie nasze Gwiazdy i ruszyć w rajd zaplanowany wraz z miejscowym PZMotem. Po śniadaniu zaproszeni goście z PZMotu wyjaśnili nam, jak należy korzystać z map i ruszyliśmy na podbój okolicznych wiosek. Przyznam, że jazda na orientację z mapą na kolanach nie jest najłatwiejszym zadaniem dla kogoś, kto gubi się w każdym centrum handlowym. Cytując klasyka – „Nie patrz, laleczko. Finał może być mroczny”, szczególnie, gdy połowa załóg wie dokąd ma jechać, a reszcie wydaje się, że wie dokąd ma jechać. Ale nie zważając na tak nieistotne szczegóły ruszyliśmy do zażartej walki o laury. Po godzinie pierwsze samochody zaklekotały na mecie (bowiem trzy pierwsze miejsca zajęły Beczki z dieslami pod maską). Owacjom nie było końca.



Następnie zaprosiliśmy uczestników do konkursu strzelniczego (do rzutek) oraz rzutu deklem do celu (dość karkołomne zadanie mając trzydniowe doświadczenie integracji wieczornej). Dzięki wielu staraniom, próbom, wysiłkom i prostowaniu oka udało nam się wyłonić zwycięzców, którzy zbliżyli się do triumfu w Klasyfikacji Generalnej. Zbliżyli się, bowiem finał nastąpił wieczorem.

Nie mogliśmy zakończyć tak udanego dnia niczym innym, jak uroczystym bankietem, oczywiście przebieranym. Przy świetnej kolacji można było otrzymać namaszczenie od „proboszcza” (byle nie ostatnie), mandat od milicji obywatelskiej (byle ostatni), z leśnikami poruszyć temat bobrów, czy też pobawić z „wywrotową młodzieżą”.














Głównym punktem wieczoru było podsumowanie Klasyfikacji Generalnej, wręczenie pamiątkowych dyplomów oraz nagród dla zwycięzców.
W klasyfikacji generalnej zwyciężyli:
1. Artur i Sandra  Mercedes W 123 200D
2. Krzyś i Adinov Mercedes   C124 300CE
3. Sopel i Agata Mercedes   W124 250D
Przyznaliśmy również nagrody w konkursie na najpiękniejsze auto Zlotu:
1. Addi-BvB  Mercedes W 114 200
2. Wesoł Mercedes         R129 500SL
3. 
Adinov Mercedes       C124 300CE


Piąty dzień był smutny. Co prawda znów nie padało, ale każdy miał świadomość, że to już koniec. Że trzeba się pożegnać i wracać do szarej rzeczywistości. 5 maja 2013 roku VII Zlot MB Silesia Club Poland dobiegł końca. Zmęczeni, niewyspani, ale w świetnym humorze ruszyliśmy do domów. 


Pozostały w nas wspomnienia pięciu fantastycznych dni pełnych przygód, energii, adrenaliny, wody pod każdą postacią, insektów i Jacka Daniels`a. Po raz pierwszy byliśmy na Opolszczyźnie, ale zapewne nie po raz ostatni, bo kraina ta okazał się być bardzo gościnną. Ale prawdę mówiąc nieważne, gdzie odbędzie się kolejny Zlot, ważne z kim. Bo to ludzie tworzą atmosferę. To ludzie powodują, że wszechogarniająca wilgoć, deszcz, i komary nie robią żadnej różnicy i żadnego problemu. Udowodnimy to mniej więcej w połowie przyszłorocznego sezonu, a co…

Korzystając z tej podniosłej chwili składamy podziękowania dla partnerów oraz sponsorów:

Mercedes Benz Sosnowiec 
Merc-Lux 
Tom481
Viwon
Medical Farm


Foto by Howserowa & Tadziora