Sezon
ogórkowy w pełni. Skoro więc w życiu kulturalnym niewiele się dzieje,
postanowiliśmy zorganizować spontanspot i wyruszyć Gdzieś. Dla potwierdzenia
znanej wszem i wobec prawdy o trwałości mercedesów postanowiliśmy nie jechać
nigdzie blisko. Ba! Wręcz całkiem daleko, bowiem postanowiliśmy zbadać nieznane
tereny Ultima Thule. Stąd też i wybór miejsca nie był przypadkowy. W
poszukiwaniu przygód, żywiołaków, adrenaliny, diaboła, potwora z Loch Ness,
Yeti, koboldów, magów, czarodziejek, wiedźminów, graala, chochlików, nietopyrzy
i garnca złota na końcu tęczy wybraliśmy się na koniec świata, a dokładniej
mówiąc do Końca Świata.
Dlaczego
akurat Koniec Świata? Dlatego, ze dalej się już nie da… Dlatego, że siedzi w
nas głęboka pasja podróżnicza… I dlatego, by odebrać argumenty wszystkim
malkontentom twierdzącym, że Mercedesy, to taksówki pozbawione charakteru,
które w dodatku skończyły się na „Kill`em All” (znaczy na W124), ale przede
wszystkim z dwóch powodów – po pierwsze takie imprezy mają unikatowy charakter
i atmosferę. Każdy uczestnik wie, że z ludźmi, którzy tworzą MB Silesia Club
Poland można jechać nawet na koniec świata i nudno nie będzie. A po drugie,
trochę jak bohaterowie jednego z opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, chcemy ocalić
od zapomnienia tę wspaniałą ideę, która przyświecała Mercedesowi w latach `70 i
`80 przy budowie swoich maszyn. Po dziś dzień Mercedesy wyprodukowane w erze
Michaela Jacksona, Genesis i Mariliion, z przebiegiem rzędu półtora miliona
kilometrów nadal są w stanie dojechać wszędzie. W logo naszego Klubu wyraźnie
dostrzec można rysy legendarnego Mercedesa W123 (Beczki). Samochód ten stał się
ikoną m.in. dzięki nieprawdopodobnej trwałości i niezawodności. Wspomniany już
przez mnie grecki taksówkarz tym właśnie modelem przejechał ponad 4,5 miliona
kilometrów! Dlatego nasza wyprawa do Końca Świata miała też wydźwięk mocno
sentymentalny. Było to wspomnienie samochodów, których już nie ma, w których to
kierowca, a nie komputer decyduje o tym, jak samochód jedzie. Ale, mimo tego,
ze Mercedes – Benz nie produkuje już legend pokroju Beczki, Pagody, W115,
Kubusia, W100 czy W124 nadal trzyma formę. Wśród podróżniczych wozów był też
W210, czyli popularny Okular, który bez problemu dotrzymywał kroku legendom, a
była to nie byle jaka wersja, bo E50 AMG, co było najlepszym dowodem na to, ze
młodsze Mercedesy to nadal świetne samochody dające kierowcy mnóstwo frajdy z
bezawaryjnej jazdy, a takie doznania, to coraz rzadsze doświadczenie w
dzisiejszym motoryzacyjnym światku.
Po
części był to też wyjazd przypominający o organizowanych przez nas wielkich
wyprawach międzynarodowych, jak coroczna Beczka Adventure, która odwiedziła już
najdalsze zakątki Europy, czy też Dust&Sand African Adventure, która
zawitała do Maroko.
Po
dotarciu na miejsce nie mogliśmy sobie odmówić „Pikniku na skraju drogi”. Ogień
trzeszczał, kiełbaski się smażyły a my patrzyliśmy na na nasze poczciwe
bekoloty (w większości) na tle znaku „KONIEC ŚWIATA” i myśleliśmy ileż to
radości daje człowiekowi jazda samochodem. Jaka to frajda wsiąść do wozu i
jechać Gdzieś, choćby i na koniec świata.
Idea
takiego wypadu tak bardzo nam, się spodobała, że postanowiliśmy przekuć ją w
coroczną, cykliczną imprezę i co rok jeździć na Koniec Świata, bo przecież, tak
po prawdzie, nie ważne gdzie, ważne z kim! Bo nawet na końcu świata pasja i
ludzie są najważniejsze.
No, dość tego gadania. Czas spać. Północ blisko, ogień przygasa.
Chociaż… Posiedzę jeszcze, zawsze najlepiej układało mi się słowa i rytm przy
dogasającym ogniu. Ale potrzebuję dla naszego nowego cyklu tytułu. Ładnego
tytułu. Może "Kraniec świata"… Nie... Banalne… Nawet
jeżeli to faktycznie
kraniec, trzeba to miejsce określić inaczej. Metaforycznie. Hm... Niech
pomyślę... "Tam, gdzie..." Cholera. "Tam, gdzie..."
- Dobranoc - powiedział diabeł.
Foto by Howserowa