niedziela, 1 września 2013

O Przegędzy...

                Lato w pełni… było jakiś czas temu. A skoro lato w pełni, udzielił nam się wakacyjny nastrój, co postanowiliśmy przekuć w kolejną podróż pełną przygód. Tak naprawdę podróż nie była specjalnie daleka, bo do Przegędzy (tej obok Rybnika), ale za to przygód nie brakowało.
                Przyzwyczailiśmy się, ze na naszych imprezach (powiem nieskromnie) dzieje się sporo, więc i pewien letni weekend nie mógł być pozbawiony szeregu rozrywek wyrywających uczestników z ciepłych pieleszy zakładowej świetlicy. Ale po kolei…
                Zaczęło się od Zlotu majowego, który okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem organizacyjnym, a przede wszystkim towarzyskim. Kując więc przysłowiowe żelazo gorące wybraliśmy Przegędzę na 3dniową imprezę prawie plenerową. Prawie, bo kilka osób z trzydziestoosobowej ekipy przyjechała z przyczepami kempingowymi.







                Zaczęliśmy w piątek, a jak powszechnie wiadomo – piątek – imprezy początek. Po rozbiciu namiotów, ewentualnie przyczep (chociaż tak po prawdzie, żadna przyczepa rozbita nie została) przystąpiliśmy do szeroko zakrojonej integracji poprzez ognisko, smażone nań kiełbaski i tradycyjne już karaoke.



               
              Nie mogliśmy specjalnie długo oddawać się bachusowym przyjemnościom, bowiem już w sobotę o 9:00 odegrano pobudkę połączoną ze śniadaniem. Czasu na poranny rozruch też nie było nadmiar, albowiem czekał na nas już pełen przeszkód tor paintbolowy.  Przyznam szczerze – strzelanie, jak strzelanie, ale założenie munduru było już nie lada wyzwaniem.






                Przez 4 godziny przypominając sobie najlepsze sceny z filmów sensacyjnych, zastanawiałem się, dlaczego pistolet do paintbola nie ma znajomej gwiazdy na końcu lufy – wg mnie znacznie ułatwiło by to celowanie. Bruce Willis, Steven Seagal, Jean Claude Van Damme, Jason Statham, ba Boguś – nasz – Linda pokazują, że strzelanie z pistoletu to taka prosta sprawa. Cóż… nie jest. Przynajmniej jak się jest postury Henia z reklam Tesco, ale zabawa była przednia. Potwierdza się stara prawda życiowa, że nie ważne co, nie ważne gdzie – ważne z kim. 4 godziny minęły jak z bicza strzelił i już trzeba było wracać na nasz kemping, gdzie znów czekało na nas ognisko i integracja poprzedzone pokazem ratownictwa drogowego. Doprawdy, jak na jeden dzień działo się całkiem sporo, ale warto było.







                Dzień był na tyle wyczerpujący, że nie dosiedzieliśmy do białego rana. Tym bardziej, ze w niedzielę, po śniadaniu, trzeba było się rozstać. Wszak pospolitość trzeszczy i w poniedziałek trzeba iść budować z mozole  polskie PKB. Wyjechaliśmy zmęczeni (znowu), ale pełni pozytywnej energii (znowu) by czekać na kolejną dużą imprezę MB Silesia Club Poland. A kilka pomysłów mamy…


Foto by Howserowa, Pati & Fidelis Car